Autor: Samantha Shannon
Tytuł: Zakon Mimów
Liczba stron: 540
Wydawnictwo: SQN
Kategoria: Fantastyka, Science fiction
Wydanie: 22 kwietnia 2015
Kolejny raz spotykam się z dziełem autorstwa pani Shannon. O "Czasie Żniw" pisałam tutaj. Przyznam, że po poprzedniej części miałam duże oczekiwania względem tej książki. Jednak czy zostały one spełnione?
Paige Mahoney myślała, że kiedy wszyscy wsiądą do pociągu, który wyzwoli ich z Szeolu I, szczęśliwie odzyskają wolność. I naturalnie się myliła. Był to początek kolejnej rzezi z licznymi ofiarami. To wydarzenie spowodowało również, że stała się najbardziej poszukiwaną osobą w Sajonie. Brak bezpieczeństwa sprawia złamanie obietnicy, którą obiecała sobie Paige, czyli odłączenie się od grupy Jaxsona Halla. Jednak wiele tajemniczych wydarzeń sprawia nienawiść do dziewczyny ze strony jasnowidzów.
W "Zakonie mimów" przenosimy się z wydarzeń Szeolu I do Centrum Londynu. Trzeba przyznać, że sceneria ta jest jeszcze mroczniejsza, tajemnicza i brutalna. Co chwile ktoś zostaje zamordowany, napadnięty, a bohaterka odkrywa coraz więcej sekretów w społeczeństwie mim-lordów i mim-królowych. Dodatkowo okazuje się, że Refaici, stworzenia z zaświatów, które zarządzały Szeolem, pociągają za praktycznie każdy sznurek świata. I to nie tylko władz państwa. Co do świata przedstawionego nie mam zastrzeżeń. Został on przedstawiony interesująco i mrocznie, co bardzo mi się podoba. Świetnie się czuwałam w tym klimacie. Miło czasem zobaczyć antyutopie świata jak w przypadku Sajonu i Londynu. Poza tym akcja jest wartka, szybka i zaskakująca. Bohaterka przechodzi z jednego wątku do drugiego, przez co nie się nudziłam. Plusem też jest bardzo krótki wątek miłosny. Zajmuje chyba 3 strony. Wyróżnia się to w tego typu literaturze, której ostatnio wypuszcza się na rynek. No i dla kogoś, kto przeczytał pierwszą część, język staje się łatwy. Przyznam się jednak, że tak jak w "Czasie żniw" początek czytania był mozolny. Mimo to nie musiałam zaglądać do słowniczka.
Rzadko się to zdarza, ale polubiłam główną bohaterkę. Nie wydawała się dla mnie mocno głupiutka ani nie interesowała się miłostkami. I jak na prawdziwą wojowniczkę przystało, robiła co do niej należy. No i naturalnie nie była głupiutka. Myślę również, że autorka świetnie wykreowała postać Jaxsona Halla. Praktycznie do końca mężczyzna był dla mnie niejednoznaczny. Z jednej strony cały czas dbał o Paige, rozmawiał o swojej przeszłości, nawet chciał przekazać po sobie miejsce w przestępczej społeczności. Jednak z drugiej strony wyzyskiwał każdego ze swoich współpracowników, myślał głównie o sobie i gardził większością jasnowidzów. I tak naprawdę w ostatnim momencie można się dowiedzieć po której stronie stoi mężczyzna. A co z resztą? Szczerze mówiąc Naczelnika i Nicka wrzuciłabym do jednego worka. Oni są tak do siebie podobni, że czytając o jednym z nich, mogłabym wyobrazić sobie drugiego. Chyba tylko w jednym wątku Szwed czymś się wyróżnił.
Z nowych postaci, które mają większy wpływ na fabułę, wybił się Alfred, wydawca nielegalnych książek w Sajonie. Wydaje się miłym staruszkiem, ale podczas czytania miałam co do niego złe przeczucia. W tak brutalnym świecie nie ma ludzi idealnych i przemiłych.
Mimo tych wszystkich plusów uważam jednak, że jeśli autorka zamiast dodania kilku wątków z tajemnicami morderstw, doszłaby do finału sprawy, czyli turnieju Zwierzchnictwa Sajońskiego Londynu, książka wyszłaby jeszcze lepiej. "Zakon mimów" ma ponad 500 stron, a w taki sposób mógłby być trochę krótszy i dalej był spójny.
Szczerze polecam tę serię. Moje oczekiwania zostały spełnione. Historia jest ciekawa, wartka i tajemnicza, a główną bohaterkę da się lubić. Kontynuacje bardzo często są słabsze od poprzednich części. Z tą jednak jest inaczej. I mimo niektórych minusów, pozytywnie oceniam tę książkę.
Moja ocena: 8/10